Ponownie wylądowaliśmy nad Bałtykiem, tym razem w liczniejszym składzie...:) na szczęscie mamy już swoje miejsce pozbawione tłumu lansujących się plażowiczów, w zamian za ciszę, spokój i czarne kormorany.
Pogoda nad naszym morze jak zwykle nie dopisała, ale ponieważ limit marudzenia podobno już wyczerpałam postaram się zakończyć to optymistycznym akcentem, że akumulatorki mam naładowane i to jak...:)
atrakcji nam nie zabrakło, oj zdecydowanie nie...:) pierwszą noc (i na szczęscie ostatnią) musieliśmy spać w namiocie, dodam olbrzymim namiocie, ba hangarze, który omal nie odleciał w nocy. Musiał zostać przywiązany do czegoś stabilnego padło na samochód, co wzbudzało ogólne zainteresowanie. Były też dziki, które buszowały po namiotach (takie rozpasane towarzystwo) - tu powinnam dodać, namiot zdecydowanie nie jest dla mnie...:P
nadciąga burza i tworzy wiry, na początku myśleliśmy, że są z piasku a potem okazało się, że są z owadów...:)
a na środku morza już burzowe zatrzęsienie...:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz